Każdy ruch społeczny musi postawić sobie pytanie jakiego chce społeczeństwa, jakiego kraju w dalszym horyzoncie czasowym oraz jakimi etapami pośrednimi i jakimi metodami chce do nich doprowadzić. Pytania takie stawiam sobie i ja.
Podstawowym celem każdego programu powinno być dobro ludzi a więc przede wszystkim stałe podnoszenie dobrobytu wszystkich z zachowaniem bogactw naturalnych naszej planety dla następnych pokoleń. Równolegle z tym musi następować rozwój intelektualny i emocjonalny tak, aby z jednej strony zażegnać wojnom a z drugiej zbudować społeczeństwo wolne i zdolne przeciwstawić się próbom podporządkowania jednostkom.
Widzieliśmy bowiem po II wojnie światowej niepisany pokój klasowy w państwach zachodniej Europy i w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie, który zaowocował dziesiątkami lat dobrobytu. Kiedy 35 lat temu burżuazja zerwała ten pakt klasa pracująca nie była dość zorganizowana do odparcia ataku na swój dobrobyt. Od tego czasu wzrasta zróżnicowanie materialne społeczeństw rozwiniętych krajów kapitalistycznych.
Do zaoferowania społeczeństwu najlepszej propozycji działań ekonomicznych kandydują dwie wielkie platformy ideowe: prawicowa i lewicowa. Wierni naukom Karola Marksa wyznawcy ideologii lewicowej proponują nacjonalizację przemysłu. Pokazują na udaną industrializację krajów środkowo-wschodniej Europy po II wojnie światowej, na szybkie wyrugowanie biedy w tych krajach, na postęp edukacyjny, zdrowotny i emancypacyjny kobiet. To wszystko prawda.
Ta prawda zawiera też dwie tezy, które chcę teraz wymienić.
Po pierwsze dynamika postępu gospodarczego słabła w miarę czasu. Było to spowodowane trzema czynnikami: ręczne sterowanie jest najskuteczniejsze w warunkach prac prostych, bez zależności technologicznych pomiędzy gałęziami przemysłu i bez powiązań w skali całego kraju. Zastosowana metoda akumulacji pierwotnej nie może być stosowana bez końca. I wreszcie baza musi być sterowana przez nadbudowę polityczną a ta degenerowała się ideowo i programowo w miarę upływu czasu i przestała pełnić rolę dynamizującą układ.
Po drugie klasa robotnicza nie była zorganizowana i dała sobie wydrzeć majątek określany jako wspólny. Kraje realnego socjalizmu poza Jugosławią właściwie nie posiadały robotniczego zarządzania gospodarką narodową. W Polsce samorząd pracowniczy wprowadzony po zawieszeniu działania NSZZ Solidarność nie miał dość siły i wiedzy naukowej aby przeciwstawić się zmianom ustrojowym.
Stoimy więc dziś przed wielkim wyzwaniem jakim jest stworzenie nowego modelu gospodarczego dostosowanego dla krajów wysoko i średnio rozwiniętego kapitalizmu jaki widzimy w Europie i północnej Ameryce.
Z całą pewnością odrzucam pomysł jak najszybszej nacjonalizacji przemysłu. Co byśmy zyskali? W zależności od skali nacjonalizacji powstało by kilkaset do kilka tysięcy państwowych firm w Polsce. Stanowiska w tych firmach padły by łupem klik wewnątrz partii mających większość parlamentarną. Utworzyłby się układ partyjno-biznesowy, kierujący się własnymi interesami przy podziale wartości dodatkowej i zapewniający sobie nienaruszalną pozycję w polityce. Po drugie pozycja klasy pracującej nie uległaby poprawie. Wyzysk trwałby nadal a pomiatanie pracownikami z pewnością nasiliło by się. Co gorsza prawdopodobnie nie zwiększyłaby się wydajność pracy w przemyśle jako całości. Nie mamy bowiem wypracowanej zasady postępowania, ekonomia polityczna socjalizmu właściwie nie istnieje. Problematyczne zakupy podyktowane bardziej ideą niż rachunkiem ekonomicznym, takie jak Pendolino, będą na porządku dziennym. Możemy zaś spodziewać się wszechobecnej korupcji nie do uniknięcia na styku pomiędzy gospodarką prywatną a państwową. W okresie NEPu niektóre przedsiębiorstwa państwowe bankrutowały nawet 3 razy i były dokapitalizowane ze skarbu państwa.
Postulowanie nacjonalizacji w sytuacji gdy pokolenia pamiętające etap realnego socjalizmu wymierają zaś świadomość społeczna młodego pokolenia została zmanipulowana przez media nie jest mało obiecujące.
Alternatywnym pomysłem propagowanym przez współczesnych lewicowych polityków jest wprowadzenie minimalnego dochodu gwarantowanego albo bezwarunkowego dochodu podstawowego. Pomysły te nie mają na celu zmiany ustroju społeczno-gospodarczego na inny a jedynie odwrócenie złych skutków społecznych wolnorynkowej gospodarki kapitalistycznej.
Wadą bezwarunkowego dochodu podstawowego jest słaby wpływ na stosunki pomiędzy właścicielami firm i kadrą zarządzającą a pracownikami oraz na zwiększenie wydajności gospodarki narodowej. Prawdopodobnie bezwarunkowy dochód podstawowy nie zmniejszy bezrobocia są zaś przesłanki aby sądzić iż zwiększy je. Ludzie zaś nie potrzebują banknotów lecz dóbr konsumpcyjnych. Te dobra muszą wyprodukować ludzie. Wprowadzenie bezwarunkowego dochodu podstawowego w jednym kraju, np. Polsce będzie skutkowało zwiększeniem produkcji i zmniejszeniem bezrobocia w krajach rozwijających się. W dłuższym okresie zwiększy się deficyt polskiego państwa.
Nie negując społecznych korzyści z wprowadzenia minimalnego dochodu gwarantowanego chcę poszukać innych sposobów zmian gospodarki. Proponuję trzy równoległe środki: bezwarunkowe prawo do pracy, finansowanie prac i uspołecznienie istniejących przedsiębiorstw.
Bezwarunkowe prawo do pracy to w istocie rozwinięcie konstytucyjnego obowiązku państwa do pełnego, produktywnego zatrudnienia. Oznacza ono prawo do pracy na tej samej zasadzie jak prawo do płatnego zwolnienia lekarskiego, renty w razie niezdolności do pracy czy emerytury po osiągnięciu stosownego wieku. Prawo do pracy ma zastąpić prawo do zabezpieczenia społecznego w razie bezrobocia, które w Polsce jest realizowane w sposób szczątkowy.
Jeśliby bezwarunkowe prawo do pracy zostało zrealizowane w sposób fikcyjny to znaczy polegało wyłącznie na wypłacaniu pensji to przypominałoby realizację minimalnego dochodu gwarantowanego. Obowiązek przebywania w zakładach pracy codziennie skutecznie wyeliminowałby pobieranie nienależnych świadczeń przez pracujących na czarno.
Jednak obowiązkiem państwa jest organizacja robót publicznych i prac interwencyjnych. Tak, pewne prace nieefektywne dziś ze względów ekonomicznych powinny być wykonywane ze względów społecznych. Ludzie marzną zimą choć wydobycie węgla w kopalniach jest nieopłacalne. Wieloosobowe rodziny gnieżdżą się w małych mieszkaniach bo brak kupców na mieszkania. Trzeba dofinansować ze skarbu państwa etaty osób wcześniej bezrobotnych. Oni bowiem wytworzą pewne dobra konsumpcyjne pożądane na rynku. Jednocześnie osoby pracujące przestaną być wykluczone społecznie i politycznie.
Konieczność finansowania etatów robót publicznych i prac interwencyjnych rodzi oczywiście problem natury budżetowej. Fundusze na finansowanie bezwarunkowego prawa do pracy zwiększą deficyt budżetowy ale ta część deficytu powinna być finansowana bezpośrednio przez centralny bank państwa przynajmniej przez pierwsze 3 lata. Jestem przekonany, że po pewnym czasie zwiększony dochód narodowy brutto zwiększy dochody finansowe państwa i zmniejszy lub całkowicie wyeliminuje deficyt budżetowy z powodu finansowania robót publicznych i prac interwencyjnych.
Zgodnie z zasadami Unii Europejskiej deficyt budżetowy spowodowany wyjątkowymi wydatkami w okresie przejściowym nie powoduje wszczęcia procedury nadmiernego deficytu zwłaszcza jeśli deficyt strukturalny jest mniejszy niż próg 3% PKB.
Oczywiście zwolennicy polityki monetaryzmu będą obawiali się znacznego wpływu deficytu budżetowego na inflację. W moim odczuciu pożyczki udzielane przez banki komercyjne na potrzeby konsumpcyjne (w tym na zakup nieruchomości) też wykraczają poza ilość pieniądza na rynku wyznaczanego przez stan równowagi budżetowej. Jak na razie banki pożyczają więcej niż ludzie zwracają bankom a jednak inflacja w Polsce jest zerowa. W ogóle nieściągane długi są furtką dla sankcjonowania kreowania pieniądza z niczego.
Uspołecznienie istniejących przedsiębiorstw będzie przedmiotem odrębnego tekstu.